poniedziałek, 2 stycznia 2012

Wywiad z Andrzejem Chyrą

Wywiad 14 kwietnia 2006



Artur Cichmiński(dziennikarz) : Kiedy pierwszy raz zetknął się Pan z postacią Adama Miauczyńskiego?
Andrzej Chyra: Myślałem, że w "Nic śmiesznego" . Później okazało się, że już w "Domu wariatów"  bohater Marka Kondrata to też był Adaś.
Czy magia tej postaci na tyle kusi aktora, aby wywołać w nim potrzebę zmierzenia się z tą rolą?
Rzadko odczuwam potrzebę zagrania jakiejś roli. Natomiast myślałem, że chętnie bym zagrał w filmie Marka Koterskiego. Zdawałem jednak sobie sprawę, że to może wcale nie być takie proste. Ten efekt śmiechu, który kończy się przerażeniem i na odwrót - wcale nie tak łatwo to osiągnąć. Na szczęście reżyser nad tym panuje.
Czym dla Pana było zatem spotkanie z Markiem Koterskim?
Trudno tu mówić o przygodzie, to coś znacznie więcej. To spotkanie z kimś kto bardzo poważnie traktuje siebie to, co robi i co chce powiedzieć. W ten sam sposób podchodzi do swojej pracy i tego samego dokładanie wymaga od innych. Jest to reżyser, którego to ja muszę gonić, a to nie często mi się zdarza. Jest on wyzwaniem, jako twórca i jako człowiek, który niezwykle wiele też opowiedział o mnie samym. Coś we mnie otworzył. Nie było to powtarzanie znanych regułek i schematów. Marek naprawdę wymagał ode mnie jakiegoś otwarcia i ujrzenia, co we mnie jest takiego nieładnego oraz przyznania się do tego przed sobą.
Bardzo był Pan zaskoczony propozycją tej współpracy? Jak do tego doszło?
Dostałem propozycję spotkania przed kamerą, aby móc się sprawdzić. Po jakimś miesiącu otrzymałem telefon i tak się tam znalazłem. Jest to szczególna propozycja, obarczona swoją historią, a właściwie mitem. Takiej postaci nie ma w polskiej kinematografii. W ogóle w polskiej sztuce współczesnej nie ma kogoś, kto będąc tą samą osobą pojawiałby się, co jakiś czas o innej twarzy i w trochę innych okolicznościach. Człowiekowi cierpnie skóra z podniecenie, a zarazem z niepokoju. Czy uda się to zrobić, czy stanę na wysokości zadania? Czuje się, że ta tradycja Adasia Miauczyńskiego jest bardzo mocna i wymagająca.
Dziś, już po zagraniu tej roli, czy podobnie jak u Marka Kondrata został w Panu jej trwały, emocjonalny ślad?
Jeszcze nie wiem. Powiem szczerze, że bardzo przeżyłem czytając ten scenariusz. To wyjątkowa literatura. Jest w nim coś przejmującego. Pierwsze czytanie tego tekstu, to wrażenie, którego chyba nie zapomnę. Później to już zmaganie się z rolą. Kiedy obejrzałem film, uczucia te odżyły na nowo.
Na tyle aby musieć odreagować?
Rzadko mi się zdarza oglądając film, w którym gram, żebym się wzruszał. Za bardzo widzę swoje działania, mankamenty. Sprawdzam czy się udało zrobić to czy tamto. Ale ten film jest rzeczywiście wyjątkowy, dla mnie również. Wciąż przywołuje głębokie emocje, jest dla mnie poruszający. Mam nadzieję, że wszyscy go tak odbiorą.
Udało się panom, dzięki Adasiowi Miauczyńskiemu, niezwykle sugestywnie upodobnić do siebie. Pracowaliście nad tym wspólnie
Myślę, że w ogóle fizycznie my nie jesteśmy daleko od siebie. Na planie spotkaliśmy się ze sobą może dwa razy, specjalnie też siebie nie podglądaliśmy. Chodzi o to, że ja Marka doskonale z tej roli pamiętam, więc było to dla mnie na pewno jakimś punktem odniesienia, kierunkiem i drogowskazem. Jednak jest coś takiego w tym scenariuszu, jest tak napisany, że trudno tam tak naprawdę zboczyć.
Ma Pan wyrażenie, że to zdecydowanie odmienna od dotychczasowych rola?
Nie kolekcjonuję swoich ról. Była to jednak rzecz warsztatowo i stylistycznie bardzo skomplikowana. Ona przechodzi od czegoś bardzo śmiesznego do bardzo tragicznego. Jedną z najważniejszych rzeczy w tej postaci jest to, że jest ona poukładana z bardzo różnych elementów. Wydawałoby się nawet, że wręcz nieprzystających do siebie. Oznacza to, że człowiek jest istotą skomplikowaną. Nie wszystkie postaci, które gram są takie, chociaż próbuję, żeby tak było.
O czym w takim razie jest dla Pana film, "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"?
Tak, jak wszystkie filmy Marka Koterskiego, jest on o człowieku w każdym z nas. O tym, że ktoś jest bardziej lub mniej ułomny, może być uzależniony bądź zakompleksiony. Ale w każdym z nas jest zdolność do miłości i ogromna jej potrzeba. To mnie najbardziej w tym interesowało, żeby nie oszczędzać w żadnym wymiarze interpretacji tego człowieka. Tego wewnętrznego zagubienia, które jest nam przecież przynależne. Niektórzy sobie lepiej z tym radzą, niektórzy gorzej. Ale gdzieś w człowieku istnieje ten wartościowy pierwiastek. I to jest właśnie najciekawsze i najważniejsze, praktycznie we wszystkich opowieściach o Adasiach. To nie są jakieś bardzo sympatyczne i wartościowe jednostki. Ale są to ludzie, i są oni do pokochania takimi jacy są. A my jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że łatwo kogoś skreślić, zaraz podsumować i właściwie odebrać mu jego człowieczeństwo.
Zmieniając temat na zakończenie naszej rozmowy. Intrygująco zapowiadał się nowy film Konrada Niewolskiego , "Palimpsest. Może wie Pan, kiedy na reszcie go zobaczymy?
Niestety nie mam pojęcia. Najwyraźniej dystrybutor przyjął zasadę trzymania tego kota w worku do samego końca. Słyszałem, że może dopiero po wakacjach.
Już sama stylistyka tego obrazu ciekawie go zapowiadała
Tak sobie założyliśmy, że robimy thriller. W Polsce w ogóle filmów gatunkowych robi niewiele. Czasem tylko przez przypadek coś jest bardziej kryminalne, a czasem komediowe. Rzadko jednak pojawiają się tego typu rzeczy, które wymagają niewątpliwie sprawności warsztatowej, ale też świadomości że to jest film, w którym można powiedzieć rzeczy istotne, chociaż nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest żeby wzbudzić emocje, w tym wyadku strach, zaniepokojenie, zaskoczenie. Jeżeli coś takiego udałoby się wywołać, a film nie byłby przy tym śmieszny, jest to jakiś już sukces.
________________________
O filmie można poczytać w moich poprzednich postach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz